czwartek, 30 grudnia 2010

ready...steady...

Śledzie zamarynowane, upieczone dwie blachy szarlotki, zakupy zaplanowane i zrobione. Zakupiony prezent dla Małej M.; z okazji 30tki dostaje kupon na zestaw reanimacyjny - zabieg na ciało w gabinecie kosmetycznym, masaż, peeling itd, a wszystko w waniliowo-pomarańczowym aromacie... + kartka, z czego może się cieszyć po 30tce, a co wczesniej było niemożliwe, bądź wydawało się niefajne. 

Jadę nad jezioro Roś, aby sylwestrowo i noworocznie się zresetować, w śniegach, oparach grzańca i spaghetti w wielkich garach, dla całej szajki. Banalnie, acz z serca wierzę i życzę, by nadchodzący był lepszy niż mijający. Byśmy mieli energię do życia, spokój, aby spokojnie spać i odwagę, żeby po obudzeniu wchodzić w każdy nowy dzień. I jeszcze przyjaciół blisko, bo to niezawodny sposób na uśmiech. 

wtorek, 28 grudnia 2010

home sick home

Święta zakończone zapaleniem oskrzeli, antybiotykiem, bardzo złym samopoczuciem. Oprócz choroby na szczęście oboje z Emem wynieśliśmy wrażenie, ze było lepiej niż się spodziewaliśmy. Kłótnie zgaszone w zarodku, dużo śmiechu, luz. I śledź w takiej zalewie octowej, że myślę o nim do dziś. Będzie repeta. 
 
Śpię, klikam, ganiam koty tłumacząc im, że niestety taka ich rola, że gdy ja choruję - one muszą dawać się tarmosić. 
 
Niepokój, bo w korpo się złoszczą, a w domu dołują.

sobota, 18 grudnia 2010

Cztery miesiące w zawieszeniu.

Piątek z cyklu, "co mnie nie zabije...". W sytuacjach kryzysowych przełączam się na tryb mechaniczny, jak jakiś transformers. Nie poddam się.


czwartek, 2 grudnia 2010

ho ho ho

Koszmarny tydzień. We wtorek już był czwartek. Dziś wiem, że chyba muszę wziąć na jutro urlop, żeby ogarnąć ilość rzeczy do zrobienia. Cykliczne paraliże komunikacyjne mojego Białego miasta nie sprzyjają szybkości działania. Czym się zajmowałam, że tak mi się posypał ów tydzień? Wspieraniem.


Okazuje się więc, że osoba chora na depresję nie powinna czasem pracować wcale. Że najprostsza czynność czy zadanie urasta do rangi niewyobrażalnie rozciągniętego w czasie projektu, co wiąże się z dodatkowym stresem (zawalenie terminów), poczuciem porażki (znów nie dałem rady), wycieńczeniem fizycznym organizmu (odebrałam dziś chorego z przychodni, po jakimś histerycznym skurczu serca....).


Proponuje podzielenie planów na najbliższy czas na tygodniowe zadania do wykonania. Próba ogarnięcia całości przynosi zbyt wiele pytań --> a więc kolejny stres. Tydzień pierwszy - odwołać wszystkie spotkania chorego, zobowiązania, zrobić zlecone wyniki i wizyty lekarskie, odpoczywać. Nic ponad to. Nic.

Cały dzisiejszy dzień dowodzi, że nic nie dzieje się bez powodu, a wszystko jest gdzieś zapisane. Przypominam sobie wszystkie dzisiejsze zbiegi okoliczności i wygląda to tak, jakbym była pacynką na sznureczkach. Taka Karma jego Mać.


Obrastam w siłę, bronię się
Nie złoszczę się, nie złoszczę się
Lubię chleb więc sobie zjem

[Ho/Hey]