wtorek, 30 grudnia 2014

Umarł król niech żyje król

Gramy w miny, te z mimiki i te z podkładanych słów, które wybuchają pod innymi słowami.

Mam marynowane korzenne śledzie, pikantne, cytrynowo-miodowe kurczę zostanie podane ze słodkimi pieczonymi ziemniakami, będzie pasta z tuńczyka z oliwkami na krakersach, jeszcze brokuły z fetą i prażonymi pestkami i płatkami czosnku, ciasto kruche maślane z kandyzowanymi orzechami.

Sama jestem siebie ciekawa, wciągnę to wszystko czekając północy? Zastawię stół przed telewizorem, uroczyście odpalonym z tej okazji, czy zaserwuję w porcjach po 100 gram.
W takich porcjach to chyba wódkę też można by… W sumie myślałam jeszcze o aromatycznych serach z kabanosami z Kredensu, ale teraz to już może być za wiele, skoro w finale prawdopodobny jest toast do lusterka.


Och tak dalece się nie rozumiemy mówiąc o tym samym. 
Ach jakżebym chciała wytrzymać w ślubach milczenia.

Papierowy księżyc z nieba spadł 

Z tyłu… głowy

W całej szczodrobliwości świąt, w wymyślaniu prezentów, które ucieszą innych, w planowaniu czasu z innymi, w dbaniu aby inni zgodnie z życzeniami byli zdrowi, szczęśliwi i bogaci w te święta, popadłam w przemożną chęć zadbania
li i jedynie o własny tyłek. W przenośni i dosłownie.


W tej intencji zakupiłam nawet peeling o zapachu kwiatu pomarańczy i balsam o zapachu błękitnej laguny i zamierzam wsmarować to wszystko we własne jestestwo, by dosłownie tę dbałość poczuć. Można to nazwać niedopieszczeniem, można złudzeniem dopieszczenia, a można nie nazywać, tylko podziwiać. Można będzie podziwiać!

Tak wiem, noworoczne postanowienia o kant, nomen omen, dupy można rozbić, ale to są akurat postanowienia staroroczne. Poparte doświadczeniem całorocznym, z którego wynika, że szczodrobliwość i dbałość o innych można sobie wsadzić wiadomo gdzie, jeśli inni nie podzielają, nie oddają, nie dbają. U Stuli „o obdarowywaniu” doskonale to podsumowuje. Równowaga musi być i trzeba brać, gdy się daje i oddawać gdy się bierze, ale sobie samemu też trzeba dawać i nie wiadomo czy najpierw, czy może na zmianę.


Ale zgodnie z postanowieniem, że skoncentruję się bardziej na sobie i będę się czule pielęgnować - pozostawiam te rozważania na kiedy indziej. Może od dupy strony będzie łatwiej to wszystko poukładać. 

sobota, 22 listopada 2014

Babski blues

Lata mijają, a listopad jest zawsze bluesowy. Dum dum dum duuummm…

Spotykamy się przy okazji serii jesiennych koncertów;  grupa znajomych, różnie powiązana, a to byli harcerze, a to ci, którzy chcieli być harleyowcami, a to paru innych…

Mój pierwszy chłopak, wczoraj z żoną, piękną drobną kobietka, wykorzystując moment oddalenia tejże, pyta co u Babci i czy nadal piecze drożdżówkę. No i co, złościć się mam, że to mu zapadło w pamięć z całych 6-7 lat bycia parą? Nie, bo on mówi, że żona jest zazdrosna wściekle o pierwszą miłość (o mnie czyli). Babsko się śmieję głośno, ale on mówi, żeby ciszej, bo będzie wojna w domu.

Mam wrażenie, że owszem byliśmy sobie pisani, ale właśnie na tamte nastoletnie lata. Choć wciąż widzę, jaki to wartościowy gość. Dziś dzielą nas lata i centymetry wzrostu. 

Czy to możliwe, że  jeszcze urosłam na studiach???

“When she walk that walk,
And talk that talk


[JLH “Boom boom”]

sobota, 15 listopada 2014

Plastrowanie dynamiczne

Oglądam plecy w lusterkach. Jedne plecy (własne) w dwóch lusterkach. Najpierw w łazienkowym, mieszczę się w nim od pasa w górę. Od pasa w górę, aż na szyję wpełzają turkusowe plastry kinetyczne. Następnie w drzwiach szafy w przedpokoju. Calusieńka ja skórobeżowa, całkiem ciekawie niebieskie smugi znaczą miejsca, które powinnam prostować. Mam też inne zadania domowe, takie jak stawanie przy ścianie i dociskanie lędźwi, pleców, łopatek i głowy do równej płaskiej powierzchni oraz leżenie na wznak z dłońmi odwróconymi pod czoło. Mam też witać słońce zaraz po przebudzeniu i jakkolwiek normalnie to brzmi dla obywatela, który w listopadzie wygląda przez okno celem złorzeczenia zachmurzonemu niebu, to walka o to, by pięty dotykały podłogi, a wygięcie grzbietu konkurowało z tym, co robią moje koty ziewając, była dziś dla mojego ciała zupełnie nienaturalna. Prawie słyszałam jak skrzypię.

Wstyd, skandal i zgrzytanie zębów. To w domu. Na rehabilitacyjnym łóżku dodałabym szklane oczy z bólu i niedowierzania, że „masaż” może tak kurewsko boleć. Terapia tkanki łącznej – kto nie wie co to – niech się nigdy nie przekona.

O ile chciałam słuchać, moje ciało zawsze mówiło mi czego potrzebuję. Psychosomatyka to nie hipochondria, wolę nazywać to intuicją. Gdy narastała złość, mówiło mi idź na CrossFit, poskacz po oponach od traktora, gdy chciałam nie myśleć - tylko oddychać, kierowało na jogę, gdzie współćwiczący ziewali, gdy brakowało endorfin, nagle kazało wymachiwać kończynami na aerobikach w rytmach bardzo prymitywnych.

Do tego trafiam do Stuli, na jej rozpiski Montignaca;  najpierw myślę, znów mnie uprzedziła, potem myślę, znów bez słów porozumienie zdarzeń, na koniec myślę, wszystko mi mówi…

Tymczasem pichcę treściwą jesienną pieczarkową dla niego, pierś z kurczaka na szpinaku ze szparagową dla nas i planuję zimę porą dobroci dla ciała.
Bo z duchem wiadomo jak jest. 

piątek, 24 października 2014

Mróz

W piątkowych rytmach trójkowej pobudki z Mannem, końcowa Soul Dracula jest podkładem muzycznym. Wyjścia z domu, wyjścia z impasu. W terapii, gdy pacjent wykazuje poczucie humoru w interpretowaniu zdarzeń, to stosuje dojrzały mechanizm obronny. Aby zyskać dystans. Wznoszę się więc na wyżyny. Rozważam, czy chodzi o to, że bardziej lubię swoje nogi w kozakach na obcasie, czy po prostu lubię krótkie spódniczki. Słońce daje czadu. Czuję się jak robak wiosną. Wygrzebałam się z czarnej oblepiającej gleby, było obleśnie mokro, ciemno, a tu prosz. Takie poczucie, że wychynęłam. W mrozie i słońcu.

Kłócę się. Cisnę. Przedstawiam plany i oczekuję ustosunkowania się. To oficjalnie. Po cichu zachwycam się nawet tym, jak mu wąsy rosną. Jak mu nogi leżą długo, och długo na kanapie. Jak mumifikuje mnie ramionami w bezsenne noce. Nie mogę spać. Myślę o tym, że mogę się kłócić i że ma świetne nogi.

-1, jak w temperaturze, dla mnie. A i tak czuję, że idzie do przodu.





środa, 24 września 2014

zostaw ten cholerny kubek

Nie wiem, czy lubię Comę. Ani tak, ani nie. Ale dni nie są łaskawe.
Ale mam ochotę powiedzieć - przestań wyć. Los, cebula i krokodyle łzy.

 ale przyznaj, że w sumie się żyje cudnie

środa, 20 sierpnia 2014

Lato

Lato minęło bez komentarza. Mogłabym napisać: lato mineło – bez komentarza. Ale cóż.

Mam 33 i jakbym startowała, choć bloki jakieś niewygodne.
Opaliłam się na brązowo, przytyłam, przykleiłam rzęsy. Gotuję treściwe zupy, takie pod męski żołądek, nie mam z kim spędzić urlopu, bo amator zup ciągle pracuje.

Nawet jeden test ciążowy zrobiłam i nawet chciałam, żeby był pozytywny.

Trochę czuję, że zaraz się zacznie, a trochę, jakbym już kiedyś była w tym miejscu.


czwartek, 12 czerwca 2014

Sen wariata

Kiedyś zwykłam mawiać, że to nie ja mam problemy, lecz inni i ja się tymi problemami muszę zajmować. Nie wiem czy to doświadczenie, czy regularne sugestie innych, czy moja własna nad sobą praca, dziś widzę to inaczej. Przeczytałam jakiś wpis na jakimś blogu, bardzo „religijny”, że ktoś myślał, że jego wiara jest mocna, dopóki nie założył rodziny. Ano trudno być ok, gdy się pierdoli, a nawet gdy robi się „tylko”skomplikowanie.

Moja trudność polega na znalezieniu równowagi między egoizmem, ucieczką i całkowitym odcięciu (ze strachu) od tych właśnie problemów innych, a zrównoważonym wyedukowanym przecież podejściem, że funkcjonuję w społeczeństwie, rodzinie, etc. i ten świat po prostu rezonuje. Że nie muszę brać odpowiedzialności, że mogę postawić granicę, nie odcinając się i nie wsiąkając zupełnie.

A teraz mniej rozsądnie. Wkurwiam się na brak talerzyka do jedzenia owoców, płaczę gdy w filmie giną strażacy, jestem gwiazdą korporacyjnych wystąpień.

I to nic nowego, przecie wiem, taka karma, serwus madonna.


Przecie nie dla mnie spokój ksiąg lśniących wysoko
i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,
tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol-
serwus, madonna.

Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,
albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie-
serwus, madonna. 
[Konstanty Ildefons] 

wtorek, 6 maja 2014

Kalambury

Jestem sama w domu. Pssst. Nie minął miesiąc jak R. się wprowadził, a dziś mam pierwszy samotny wieczór i jest to jakiś rodzaj Okazji.

Rytm wspólnego mieszkania, wracania z pracy, parzenia kawy, szykowania się do zasypiania w ramionach, nieczekania, nietęsknoty, bliskości i seksu na wyciągnięcie ręki, radości, że Jest. To plusy. Rytm uważania na jego rytm, planowania, uwzględniania, przyzwyczajania się. To neutralność. Wczoraj dopadły mnie minusy, ale chyba moje własne. Jakoś tak poczułam, że nieregularnie wyżywam się na fitnesie, że dwuosobowy bałagan w mieszkaniu bywa większy niż indywidualny, że szykuję obiad, choć mam ochotę tylko na sałatę i pomidory, że czytam za krótko.. Banały? Nie, minusy.

Bilansowi brakuje podkładu muzycznego. Ale w radio „higiena ucha” Wagli i jakoś pasuje, bo muszę wyczyścić i mieszkanie i głowę.

Równowagę złapałam na majowej Suwalszczyźnie. Gdybym była sama, więcej bym się zapuszczała w dzikie ostępy nad Jacznem i nie zastanawiała się, czy ewentualny ojciec mojego dziecka będzie się foszył, gdy zechcę wziąć udział w zaciekłej rozgrywce w siatkówkę, choć dziecię marudzi. Gdybym była sama, mniej bym spaliła papierosów.

Jak mówi moja Babcia „tołku nie dojdziesz”.

poniedziałek, 31 marca 2014

Higher

Jadę w poniedziałek do pracy, łąki oszronione, pola we wschodzącym słońcu, świetliście
jest. Jakieś 0 stopni, więc w mini i na obcasach musiałam oskrobać szyby. Już dawno nie było takiej jazdy, czuję się jak na jakimś podlaskim safari, tak mi głowa chodzi na boki do szyb, tyle zachwytów. Ostatnio wiecznie spóźniona, klucząc mało atrakcyjnym osiedlem, omijałam tylko roboty drogowe na głównej arterii. A tu, jak w „Niekończącej się opowieści”. Chmury wstającego dnia pod kołami.

Wcześniej, ptaki cudownie wrzeszczą, pies wyje. Przez zmianę czasu, nie wie że jego spacer przesunięty jest o godzinę. Pies jest boski, kąpiemy go w rzece, spływa po nim jak po kaczce, tyle ma grubej sierści.

Jeszcze wcześniej, siedzę w bagażniku, palę papierosa, przede mną drewniany krzyż na rozstajach i jak okiem sięgnąć przestrzeń. W słońcu, w trawie, w rozedrganym powietrzu.
Na nogach rolki, w uszach „zasuwasz maleńka”. Wydobrzeliśmy.

Wiosna jest ok.

 You know I'll fight my corner,
And that tonight I'll call ya,
After my blood is drowning in alcohol,
No, I just wanna hold ya.

[Uncle Jed, Give Me Love]

piątek, 28 marca 2014

uncle jed

7 rano, ja nie w formie cyklicznej, ale jego tyłek owszem. Wciąż nie mogę uwierzyć, gdy go spotykam zupełnie nagiego w kuchni, parzącego kawę, cholernie naturalnego, pachnącego i pobudzającego, jak czarna mielona turecka. Wgryzam się w soczystego smoka na ramieniu. Tak zwyczajnie i tak kurewsko mi na nim zależy. Obracam poczucie, że oto ja znów mogę mieć problem, w to, że to zapewne on ma problem. Nie bez zasługi Pani P. dziś o 8.00.

Że zawiodła minie tzw. rzeczywistość, ale że od niej trudno oczekiwać konkretów. Że za tymi płytkimi sygnałami na pewno jest coś więcej.

Bo ja mogę powalczyć i mogę się postarać. Ale swoje już wiem. Bo ja mogę planować weekend na rolkach i w słońcu. I mogę się przy tym bać. Ale zobaczymy, no nie?

wtorek, 25 marca 2014

8

A powroty są trudniejsze niż rozstania. Najpierw patrzę mu w oczy piwne, jasne i gorzkie jak pilsner i mówię, jak mi źle. Bo wyszło mu naprawdę źle. Tak źle, że już mi się nie chce planować, ani chwilowych atrakcji, ani życiowych kamieni milowych.

Potem jedziemy na rolki. Bociany ślizgają się po deszczowym niebie, my po asfalcie, a moja mina coraz mniej zachmurzona, bo do diaska czuję przyjemność. Napęd na miłość, za szybko, mam świetne kółka, ale trudno utrzymać równowagę, ćwiczę te ruchy, płynnie ma być jego mać, ma być pochylenie do przodu i swoboda, a najlepiej jazda bez myślenia.

Ale jedna noga mi się ciągle wykrzywia, hamować nie umiem, nie mówiąc o zawracaniu. A ten bezczelnie wozi te swoje dwa metry z gracją baletnicy i szybkością Bródki. I jeszcze mi się w tym podoba cholernie. Bo lubię facetów zgrabnych i sprawnych w ruchu. Ojjj lubię.

No to znów patrzę w piwne i rozmawiamy. Nie pokłóciliśmy się nawet. Szczerość w szczegółach wylewa się jak piana z kufla. Really? Znowu ja w serialu brazylijskim??

Nie wiem. Chyba chcę żeby się wprowadził, tylko po to żeby się przekonać. jaka jest prawda. Ile w tych rolkach tęsknoty za frajdą i wolnością, a ile zadowolenia z ćwiczeń, po to by mieć autentyczną satysfakcję.

To decyzja z serii, zobaczymy wóz albo przewóz. Jestem gotowa na kaca i zakwasy.

wtorek, 11 marca 2014

pokój w Białymstoku

Z mojego, tak zwanego dużego pokoju, do Ukrainy jest tyle, co do centrum Warszawy. Jadę do stolicy w następnym tygodniu, na jakieś korpo-szkolenie.

ALE czy w następnym tygodniu będę szykowała się na firmowe pranie mózgu, czy na to, że starszy marynarz R. może zostać zmobilizowany do pływania w odwecie dla Krymu?

Do granicy z Bialorusią jakies 60 km. Ludzie - "mrówki" jeżdżacy po ropę mówią mi, że mijają czołgi Łukaszenki. Do Obwodu Kalinigradzkiego nieco ponad 170 km. Tam, ludzie z którymi współpracuję, obserwują manewry wojsk, pojazdy opancerzone o świcie, nocne transporty sił sunące po szynach w kierunku granic.

Nie mów, że to Cię nie dotyczy.

środa, 5 marca 2014

co tu kryć

Czekam, aż marzec wystartuje. Na bociany czekam, zwłaszcza na jednego, długonogiego, aktualnie w cieplejszej Francji, czekam, żeby pocałować go czule w dziób. O rany, jak czekam.

Czekam, na to czy ten biznes, który przyprawia mnie o niezdrowe emocje, działanie w hektycznym tempie, ale też o rekordowe premie, utrzyma poziom. Dziś w korpo jestem przodownikiem pracy, ale ważniejsze jest to, że mam satysfakcję i mimo wszystko, że mam czas i apetyt na kolejne rozgrywki.

Czekam, lada dzień na Kult akustycznie, na to, aż mi się zechce znów regularnie trenować ospały nieco, po zimie, własny tyłek.

Czekam, na Ukrainę.

Wiosno, Давай! 


poniedziałek, 20 stycznia 2014

na palcach

Chwilę zaraz, tuż po uniesieniach. Dzwonił już budzik o 6.30, jesteśmy bardzo punktualni.... Rozmawiamy o byłych. Była brunetka, 175 cm, tak jak ja, mojej postury. Wściekła jestem, bo co ma do tego, że charakter zgoła inny. Ale przynajmniej piersi mniejsze. Oj śmieszne, może żałosne, ale wzięło mnie na zazdrość. Bo R. jest zupełnie powierzchownością odmienny od moich byłych.

Uwielbiam wspinać się boso na palce po buziaka. I gdy na 8 centymetrowych obcasach wciąż czekam, aż schyli głowę. Kocham moją przytulną powierzchnię jego klatki piersiowej, jak lotnisko, wielbię szczupłość jego bioder. Owija mnie nad ranem ramionami tak, że mogłabym się nie obudzić.

I czasami, aż strasznie myślę, że byłoby łatwiej nie obudzić się.

Ilość wyborów powoduje nerwowe reakcje. Przyszłość pomija łóżkowe dopasowanie gabarytów. Pyta o zdolność dzielenia przestrzeni i czy powinnam dać mu klucze do moich metrów kwadratowych. Czeka na odpowiedzi na niechciane pytania, czy na pewno mogę mieć dzieci? Czy mogę zamienić beztroskę nieskrępowanego picia wina do posiłku w pojedynkę, na funkcjonowanie w wielopokoleniowym domu, gdzie każdy rytuał ma sens? Czy mam siłę oddalić się od mojej codzienności, by zyskać naszą?

Uwielbiam wspinać się po tego buziaka. Uwielbiam jak się po niego schyla. Chciałabym, żeby była w tym metoda.


 
"ile można tak żyć na palcach"?

wtorek, 14 stycznia 2014

hormony kontra cukier

Nigdy nie lubiłam styczni. Styczniów może. Pierwszych miesięcy roku, w każdym bądź razie. Jakieś postanowienia noworoczne, których nie chce mi się robić, a jakoś czuję, że coś powinnam w tzw. życiu no. Zimno, panie, i samochodu nie chce się sprzątać w tych warunkach.

Korpo rzeczywistość też jakaś przymusowa. O sto razy bardziej wolę szukać materiałów do referatów, których nigdy nie wygłoszę, a wyobrażam sobie, że robię to koncertowo.

Mam zły wynik TSH i focha za tę pieprzoną odległość. I co? I zjawia się królewicz, uśmiechnięty, choć zapracowany i budzi mnie najcieplejszym z uścisków. Chcę to codziennie. 

Cukier: