Nic
nie da udawanie, że to się nie dzieje. Nic nie da bohaterskie
zakładanie sandałów, nawet gdy termometr wskazuje 15 stopni, z
nadzieją, że „w ciągu dnia się ociepli”.
Wiatr jest zimny,
deszcz pada zbyt długo, wieczory są zbyt krótkie. Jesień, panie,
za rogiem. Nawet jeśli w Szczecinie gorąco i grają na gitarze -
jednego i drugiego zazdroszczę.
Są
też znaki nieoczywiste. Jako zagorzała konsumentka balsamów do
ciała, jestem szczególnie wyczulona na tzw okazje. Po powrocie z
urlopu stanęłam w łazience przed półką z kosmetykami i
odkryłam, że są tam jakieś nędzne resztki kremów z UV 30, tuby
wyciśnięte i wykręcone w każdą stronę - obraz powakacyjnej
nędzy. I co? I skuszona niską ceną, uprzednio sprawdzając datę ważności, nabyłam masło do ciała,
uwaga, o zapachu trufli. W kuchni byłoby to raczej nie do zniesienia, w łazience jest całkiem przyjemne. Aromat ciasta, żeby nie powiedzieć Bożego
Narodzenia, unosi się za mną, aż się moje kotki oglądają. Choć
wolałabym jakiegoś kocura w męskiej skórze, bo celibat już mi
doskwiera...
Kalendarz
też już otwierałam na wrzesień, bo będę świadkiem (inaczej mówiąc starszą druhną? niebywała nazwa dla tej roli...) wstąpienia
w małżeński związek Crazy M. i Grega. Bo narodzą się dzieci.
Jesień będzie radosna i kropka.