Jest w tym jakaś niesprawiedliwość,
że uprawianie sportu przyprawia kobiety o większe koszta niż
facetów. Powiedzmy takie bieganie. Trąbią wszem i wobec, że BUTY
są najważniejsze. Że muszą amortyzować, być wygodne, po prostu
dobre. Najlepsze nawet buty nie zamortyzują dystansu, jaki pokonuje
damski biust w trakcie najmniejszej nawet przebieżki. Byłam w
szoku, jak można mieć zakwasy na cyckach?
Otóż wracam do bardziej
wyczerpujących form aktywności, na obiegowym w moim nowym klubie skacze
się ile fabryka dała, robi się pompki z podskokiem, wbiega na
oponę od traktora... I tak dalej. Ćwiczenia stacjonarne są w mym
mniemaniu li i jedynie po to, by nie wyzionąć ducha i zrównoważyć
oddech.
Poszłam więc, nierada ale przekonana
o słuszności wyboru, do sklepu po stanik sportowy.
Nie ma. Nie ma.
Nie ma. Jest taki, najnowsza kolekcja (połączenie różu z turkusem
i znaczek wygiętego kota), ale raczej nie do biegania... Trafiam wreszcie do
niepozornego sklepu dla biegaczy. Uśmiechnięty pan wypytuje o
miary, macamy materię, oglądamy regulacje ramiączek, ja mierzę
niestrudzona i wspólnie osiągamy sukces.
Stanik leży jak zbroja. Jeśli będzie
prognoza na jakieś trzęsienie ziemi (lub prawdopodobną detonację
bomby – Zdmuchnięty) na pewno go założę. Pomijam fakt, że od
razu czuję się lżejsza. Nie tylko o kasę.