Chwilę zaraz, tuż po uniesieniach.
Dzwonił już budzik o 6.30, jesteśmy bardzo punktualni....
Rozmawiamy o byłych. Była brunetka, 175 cm, tak jak ja, mojej
postury. Wściekła jestem, bo co ma do tego, że charakter zgoła
inny. Ale przynajmniej piersi mniejsze. Oj śmieszne, może żałosne,
ale wzięło mnie na zazdrość. Bo R. jest zupełnie
powierzchownością odmienny od moich byłych.
Uwielbiam wspinać się boso na palce
po buziaka. I gdy na 8 centymetrowych obcasach wciąż czekam, aż
schyli głowę. Kocham moją przytulną powierzchnię jego klatki
piersiowej, jak lotnisko, wielbię szczupłość jego bioder. Owija
mnie nad ranem ramionami tak, że mogłabym się nie obudzić.
I czasami, aż strasznie myślę, że
byłoby łatwiej nie obudzić się.
Ilość wyborów powoduje nerwowe
reakcje. Przyszłość pomija łóżkowe dopasowanie gabarytów. Pyta
o zdolność dzielenia przestrzeni i czy powinnam dać mu klucze do
moich metrów kwadratowych. Czeka na odpowiedzi na niechciane
pytania, czy na pewno mogę mieć dzieci? Czy mogę zamienić
beztroskę nieskrępowanego picia wina do posiłku w pojedynkę, na
funkcjonowanie w wielopokoleniowym domu, gdzie każdy rytuał ma
sens? Czy mam siłę oddalić się od mojej codzienności, by zyskać
naszą?
Uwielbiam wspinać się po tego
buziaka. Uwielbiam jak się po niego schyla. Chciałabym, żeby była
w tym metoda.
"ile można tak żyć na palcach"?