Kiedyś zwykłam mawiać, że to nie ja
mam problemy, lecz inni i ja się tymi problemami muszę zajmować.
Nie wiem czy to doświadczenie, czy regularne sugestie innych, czy
moja własna nad sobą praca, dziś widzę to inaczej. Przeczytałam
jakiś wpis na jakimś blogu, bardzo „religijny”, że ktoś
myślał, że jego wiara jest mocna, dopóki nie założył rodziny.
Ano trudno być ok, gdy się pierdoli, a nawet gdy robi się
„tylko”skomplikowanie.
Moja trudność polega na znalezieniu
równowagi między egoizmem, ucieczką i całkowitym odcięciu (ze
strachu) od tych właśnie problemów innych, a zrównoważonym
wyedukowanym przecież podejściem, że funkcjonuję w
społeczeństwie, rodzinie, etc. i ten świat po prostu rezonuje. Że
nie muszę brać odpowiedzialności, że mogę postawić granicę,
nie odcinając się i nie wsiąkając zupełnie.
A teraz mniej rozsądnie. Wkurwiam się
na brak talerzyka do jedzenia owoców, płaczę gdy w filmie giną
strażacy, jestem gwiazdą korporacyjnych wystąpień.
I to nic nowego, przecie wiem, taka
karma, serwus madonna.
Przecie nie dla mnie spokój ksiąg
lśniących wysoko
i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,
tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol-
serwus, madonna.
Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,
albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie-
serwus, madonna.
i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,
tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol-
serwus, madonna.
Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,
albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie-
serwus, madonna.
[Konstanty Ildefons]