Jestem sama w domu. Pssst. Nie minął
miesiąc jak R. się wprowadził, a dziś mam pierwszy samotny
wieczór i jest to jakiś rodzaj Okazji.
Rytm wspólnego mieszkania, wracania z
pracy, parzenia kawy, szykowania się do zasypiania w ramionach,
nieczekania, nietęsknoty, bliskości i seksu na wyciągnięcie ręki, radości, że Jest. To plusy. Rytm uważania na jego rytm,
planowania, uwzględniania, przyzwyczajania się. To neutralność.
Wczoraj dopadły mnie minusy, ale chyba moje własne. Jakoś tak
poczułam, że nieregularnie wyżywam się na fitnesie, że
dwuosobowy bałagan w mieszkaniu bywa większy niż indywidualny, że
szykuję obiad, choć mam ochotę tylko na sałatę i pomidory, że czytam za krótko..
Banały? Nie, minusy.
Bilansowi brakuje podkładu muzycznego.
Ale w radio „higiena ucha” Wagli i jakoś pasuje, bo muszę
wyczyścić i mieszkanie i głowę.
Równowagę złapałam na majowej
Suwalszczyźnie. Gdybym była sama, więcej bym się zapuszczała w
dzikie ostępy nad Jacznem i nie zastanawiała się, czy ewentualny
ojciec mojego dziecka będzie się foszył, gdy zechcę wziąć
udział w zaciekłej rozgrywce w siatkówkę, choć dziecię marudzi.
Gdybym była sama, mniej bym spaliła papierosów.
Jak mówi moja Babcia „tołku nie
dojdziesz”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz