Piąteczuś. Koniec tygodnia, w którym
zmagania z firmową rzeczywistością momentami były bardzo
prawdziwe, a chwilami były po prostu ściemnianiem, że cokolwiek
robię. Bo wolałam wyobrażać sobie, że oto jest weekend, a jego
dłonie czuję na przykład pod łopatkami. Bo naprędce, już chwilę
po 8:00, tworzyłam tęskniące maile, zamiast w pocie czoła produkować
raporty. To bardzo męczące - cały tydzień czekać, aż ów się
skończy.
Może nawet cięższe niż ciężka praca...
Właściwie wiem, że do końca roku,
to będzie trochę udawanie pracowania. Kreatywność zwija się w
kłębuszek, w ciasne zawiniątko i nie jest mi z tym dobrze.
Nieprzysiadalnie jakby mi jest. Znaczy się biznesowo wszystko jedno.
Z przyjemnością za to wracam do
sportowego kieratu. Mam mięśnie i nie waham się ich używać,
kilka razy w tygodniu, choć baaardzo nie chce się wychodzić z
domu, bo mróz, bo ciemno, bo zimna kierownica, to jak już ląduję
na sali w klubie fitness, wyłazi ze mnie bestia. Lubię się zgrzać,
wyżyć, poczuć ból.
Piątunio. Winko, radyjko, podusie.
Czekam na niedzielę i powrót Króla.
Dressed up to the eyes
It's a wonderful surprise
To see your shoes and your spirits rise
Throwing out your frown
And just smiling at the sound
And as sleek as a sheik
Spinning round and round
Always take a big bite
It's such a gorgeous sight
To see you eat in the middle of the night
You can never get enough
Enough of this stuff
It's a wonderful surprise
To see your shoes and your spirits rise
Throwing out your frown
And just smiling at the sound
And as sleek as a sheik
Spinning round and round
Always take a big bite
It's such a gorgeous sight
To see you eat in the middle of the night
You can never get enough
Enough of this stuff
[Cure/Friday...]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz