czwartek, 2 grudnia 2010

ho ho ho

Koszmarny tydzień. We wtorek już był czwartek. Dziś wiem, że chyba muszę wziąć na jutro urlop, żeby ogarnąć ilość rzeczy do zrobienia. Cykliczne paraliże komunikacyjne mojego Białego miasta nie sprzyjają szybkości działania. Czym się zajmowałam, że tak mi się posypał ów tydzień? Wspieraniem.


Okazuje się więc, że osoba chora na depresję nie powinna czasem pracować wcale. Że najprostsza czynność czy zadanie urasta do rangi niewyobrażalnie rozciągniętego w czasie projektu, co wiąże się z dodatkowym stresem (zawalenie terminów), poczuciem porażki (znów nie dałem rady), wycieńczeniem fizycznym organizmu (odebrałam dziś chorego z przychodni, po jakimś histerycznym skurczu serca....).


Proponuje podzielenie planów na najbliższy czas na tygodniowe zadania do wykonania. Próba ogarnięcia całości przynosi zbyt wiele pytań --> a więc kolejny stres. Tydzień pierwszy - odwołać wszystkie spotkania chorego, zobowiązania, zrobić zlecone wyniki i wizyty lekarskie, odpoczywać. Nic ponad to. Nic.

Cały dzisiejszy dzień dowodzi, że nic nie dzieje się bez powodu, a wszystko jest gdzieś zapisane. Przypominam sobie wszystkie dzisiejsze zbiegi okoliczności i wygląda to tak, jakbym była pacynką na sznureczkach. Taka Karma jego Mać.


Obrastam w siłę, bronię się
Nie złoszczę się, nie złoszczę się
Lubię chleb więc sobie zjem

[Ho/Hey]