piątek, 20 maja 2011

Tyle życia do przebrania, byle życie dało żyć.

Że niby koniec świata jutro o 18.00. Em pojechał na ryby. Nie, że uznał, że śmierć nad Kanałem Szymońskim będzie najpiękniejsza. Ot tak, pojechał, ryby łowić.

Ja zaś chwilę rozważałam, czy to dobrze, czy źle, że wszystko pierdolnie i czy będę wtedy sama i będę się bać, czy np. będę akurat prasować grzywkę prostownicą (jedziemy jutro na czadowy koncert w bardzo ładnym miejscu, ale w sumie nie wiadomo czy dojedziemy). Wolałabym jednak zginąć pijąc piwo z dziewczynami...

Z jednej strony, w obecnej sytuacji, uwolniłabym się samoistnie od wielu zmartwień,
z drugiej, nie miałabym szansy zacząć od tzw. początku. Chyba, że jako pierwotniak pantofelek jakiś.

Z trzeciej strony jednak byłoby mi żal. No bo co jest, proszę pana, za zakrętem.
No bo co zobaczę na horyzoncie, jak już się podniosę?

Tyle marzeń do spełnienia,, bylem tylko marzyć chciał.
Tyle kwiatów do wręczenia bylem tylko komu miał.
Tyle życia do przebrania, byle życie dało żyć.
Tyle grania balowania, byle chciał balować widz.

[Maleńczuk, Nie mogę Ci wiele dać...]