środa, 4 lipca 2012

looking for the summer

W lipcu niewiele rzeczy mi przeszkadza, bo czerpię z lata garściami, nie tylko dosłownie - porzeczki na babcinej działce. Gałęzie uginają się od owoców, z których zrobi się pyszne, zdradliwie mocne winko. Na Boże Narodzenie wypijam go całkiem sporo, więc ochoczo zbieram, mimo gromów nad głową i duchoty ogólnie panującej. Z innymi okołobabciowymi sprawami różnie bywa, ćwiczę cierpliwość, gniew nawet pokonuję, irytację gaszę, ale nie zawsze się udaje. Ale pracuję nad sobą.

Czerpię też z miejskich i wiejskich rozrywek okolicznosciowych, sama lub w grupie żeńskiej, która na szczęście też ochoczo uczestniczy. Lato to jest jednak to co lubię najbardziej. W Arsenale wystawa Shany Moulton, w amfiteatrze chór na festiwalu Vidovdan taki, że ciarki miałam jeszcze długo w nocy, kino plenerowe z muzyką na żywo, a za tydzień blues w Suwałkach, na który wybieramy się z moją drogą E. Mam nadzieję, że pogoda się ustatkuje, choć nie narzekam na upały, to wolałabym nie zostać porwana jak Dorotka z "Czarnoksiężnika z krainy Oz" z jakimś tornadem, zaplątana w tropik od namiotu.

Ot, niby dzień za dniem, ale nareszcie wypełnione jakimiś jasnymi promykami.