środa, 10 października 2012

niekoniecznie o mężczyźnie

Choruję i to jest czas dla mnie. To jest czas kiedy spotykam różnych ludzi (oraz owady) i zastanawiam się, czy to, że są tak świadomi, to zrządzenie losu, czy przypadek?
Że z ulicznym grajkiem śpiewam pieśń dzieciństwa, która kojarzy mi się z plisowaną spódniczką, wirującą, gdy mama i tata jej, tej spódniczce, kibicują, że aż ostatnia w tym roku biedronka z nieba ląduje wtedy na moim ramieniu?

Hej, J., każesz mi przekładać nogi podczas hybrydowego pedicure, a ja się chwalę, że jestem po wyjątkowych zajęciach jogi, więc pozbędę się zakwasów. A w gruncie rzeczy doceniam, że słuchasz, pytasz i rozumiesz, co do Ciebie mówię. Że ty mówisz, że niestety ale masz wiele planet w znakach wodnych. Że Raki i Ryby nie są dla nas, Ognistych. Ogólnie narzekamy. Że nie ma jak, po prostu, nie ma jak poznać faceta między domem a pracą., a portale randkowe grożą banałem i przypałem i w ogóle nie są dla takich jak my, w trampkach. No chyba, że byłybyśmy z Oslo, ale nie jesteśmy... Że Hashimoto nie jest najgorszą chorobą na świecie, ale bierze się ze stresu po trzydziestce i trzeba skoncentrować się na sobie. Że właściwie każdy musi przepracować rodziców i że nieudane związki to żniwo, które musimy zebrać, ale następne sianie należy do mnie i do Ciebie J. Może po prostu przetańczymy kiedyś noc.

Miłe popołudnie. Jak ten opatrunek założony na odcisk. Czyjaś troska o moje zaniedbania. Cena owszem, obciążająca konto. Wrażenia za to trudne do wycenienia.