piątek, 28 marca 2014

uncle jed

7 rano, ja nie w formie cyklicznej, ale jego tyłek owszem. Wciąż nie mogę uwierzyć, gdy go spotykam zupełnie nagiego w kuchni, parzącego kawę, cholernie naturalnego, pachnącego i pobudzającego, jak czarna mielona turecka. Wgryzam się w soczystego smoka na ramieniu. Tak zwyczajnie i tak kurewsko mi na nim zależy. Obracam poczucie, że oto ja znów mogę mieć problem, w to, że to zapewne on ma problem. Nie bez zasługi Pani P. dziś o 8.00.

Że zawiodła minie tzw. rzeczywistość, ale że od niej trudno oczekiwać konkretów. Że za tymi płytkimi sygnałami na pewno jest coś więcej.

Bo ja mogę powalczyć i mogę się postarać. Ale swoje już wiem. Bo ja mogę planować weekend na rolkach i w słońcu. I mogę się przy tym bać. Ale zobaczymy, no nie?