sobota, 3 listopada 2012

c'est la vie

Wiatr i wilgoć psują mi grzywkę, zaciskam więc pasek od puchowej kurtki, żeby nadrobić look wąską talią. Takie babskie zmagania z zimo-jesienią. W miejscu, gdzie zmieniają mi opony na zimowe, czuję stuprocentowy testosteron i wdycham go nosem, wypuszczam ustami. Od razu prostują mi się plecy, wciągam brzuch, otwieram szerzej oczy. Adr wciąż w delegacji, ale esemesy i wyobraźnia utrwalają gotowość na te zagrywki z Marsa.

Zaduszki przyprawiają o łzawe mruganie, ale przyklejają też uśmiech szeroki i mimowolny, nawet gdy już jestem sama ze sobą w tych metrach kwadratowych. Bo uwielbiam spotkania z moimi przyjaciółkami, picie wina szeptem, bo mała córa Małej M. śpi, a następnego dnia picie wina na całe gardło, bo oglądamy u mnie „Magic Mike'a” - film o striptizerach.

Oglądam kocert w tv u Babci, „Życia mała garść”, wzruszam się niemożliwie, bo tak krótko, tak „mało”byłam z moimi rodzicami. Zaciskam tę garść i unoszę kąciki ust. Bo lubili się śmiać, bo lubili spędzać czas z roześmianymi ludźmi, tak jak ja.