poniedziałek, 29 lipca 2013

Komary i amory

Po niedzielnym długim marszu wzdłuż starorzecza i przez las, mam łydki tak ścięte przez małe wredne insekty, że teraz muszę kroczyć przez ten miejski upał odziana w zwiewne długie suknie lub spodnie.

Ale ja lubię upał i lubię rozlewiska rzek, zwłaszcza w uśmiechniętym, interesującym towarzystwie kogoś, komu sięgam pod ramię. Bo to jakiś gabarytowo dobry układ jest.

Przyjeżdża, dzwoni, angażuje się chyba? I znów przyjedzie, a ja kombinuję,
gdzie by tu na spacer z R.

piątek, 26 lipca 2013

R. na zdrowie

Mierzę wysokość obcasów. Niepotrzebnie, jak się okazuje. Jest dwumetrowcem, ale bez wąsów, na przekór Tymańskiemu. Przypomina mi kolegę ze studiów. Takie same uśmiechnięte opowieści i być może tembr głosu. Dobry tembr.

Znajomy znajomej. Marine, stolarz i motocyklista. Połączenie spokoju, uśmiechu i zdecydowania. Jak w lustrze, łącznie z ascendentem. Ale nie znam człowieka przecież. No to się umówił ze mną na wszelki wypadek jeszcze raz, na niedzielę. I dzwonił. I mówił, że zadzwoni. Na humor +10. Na zdrowie.

Blokadki i szufladki w głowie dają znać. Ale ma być ładna pogoda.

czwartek, 18 lipca 2013

People

Jest jednak coś, co się we mnie tli, jak śpiewa Edyta. 
Jakkolwiek by to patetycznie nie brzmiało, tak sobie dziś pomyślałam.

Myślą o mnie, gdy wyjeżdżają z miasta i chcą mnie mieć ze sobą, przysyłają smsy „uśmiechnij się” w porze obiadowej, zaczepiają na fejsie, pisząc dobre rzeczy. Proponują wspólne samobójstwo na obozie sportowym crossfit w ramach urlopu. Sympatyczności. Niektórzy mówią nawet, że jestem Miszel Fajfer i że trzeba oswoić nietoperza, jak Batman.

Ludzie moi. Serce roście. 
 
Dobra myśli, której nie przywabi,
Choć kto ściany drogo ujedwabi,
Nie gardź moim chłodnikiem chruścianym;
A bądź ze mną, z trzeźwym i z pijanym!
[no ba, Pieśń II, Kochanowski J. ]

 
bardzo dziś nostalgicznie i rzewnie, ale kurwa taka jest prawda :)





God knows what is hiding in those weak and drunken hearts
Guess he kissed the girls and made them cry
Those hardfaced queens of misadventure
God knows what is hiding in those weak and sunken eyes
Fiery throng of muted angels

poniedziałek, 15 lipca 2013

Szanta lipcowa

No co. Jezioro, las, gitara, ognisko, nikt nie lał się po pyskach, bo na tychże widać było wyłącznie szerokie uśmiechy. Mokro, padało regularnie, tak, że namiot suszyłam w domu,
a koty miały zabawę.

Nawet jako popularna ciocia całej czeredzie dzieciaków (tak, są ludzie, którzy spokojnie zabierają niespełna roczne dzieci na biwak i te dzieci też są wyluzowane i szczęśliwe) wypoczywałam na łonie mazurskim, w podobozowych żeglarskich okolicznościach.

Jedna tylko chmura mnie zmartwiła. Taka, co mi „każe” trzymać dystans, jakbym się bała, że ktoś się zbliży zanadto, a ja nie ufam. 



czwartek, 11 lipca 2013

And so it is

Im więcej pracy, tym więcej męskich spojrzeń, taka branża.

life goes easy on me
most of the time

Mam taką kieckę-tubę, mocny błękit, jak bandaż owija różnicę między biodrami i talią. Niepotrzebnie o niej zapomniałam, och, dziś już to wiem. Stu stuk stuk sandałkami na obcasach przez parking. Czuję, że całkiem fajny Olsztyniak, który nie dość, że błądził tuż za mną po okolicznych ulicach samochodem, to zblokowałam go autem pod firmą, idzie teraz za mną i wisi mi wzrokiem na wysokości końca suwaka, nisko na plecach. Spędzamy jeszcze ze sobą pół godziny, razem czekając na klienta delikwenta, pijąc kawy różne jak negatyw. Poprawnie sympatyczny, zupełnie jak ja. Aż mam ochotę polecić mu najlepszy podlaski kwas chlebowy, o który pytał. Ale jakoś nie.

and so it is
the shorter story
no love no glory
no hero in His skies

Ale ja, mimo że robię dobre wrażenie, gubię fakty. Nie skręcam tam, gdzie trzeba. Szukam dokumentów, które leżą przed nosem.
Bo.
Nocne esemesy niby bardzo nierealne, a ja czuję ten zacisk wszystkich palców na biodrach. Ulubiony, dopasowany, wytęskniony. Bujam więc w obłokach.

did i say that i loathe you?
did i say that i want to leave it all behind?
i can't take my mind off of you
'til i find somebody new

środa, 3 lipca 2013

show me your boobs

Jest w tym jakaś niesprawiedliwość, że uprawianie sportu przyprawia kobiety o większe koszta niż facetów. Powiedzmy takie bieganie. Trąbią wszem i wobec, że BUTY są najważniejsze. Że muszą amortyzować, być wygodne, po prostu dobre. Najlepsze nawet buty nie zamortyzują dystansu, jaki pokonuje damski biust w trakcie najmniejszej nawet przebieżki. Byłam w szoku, jak można mieć zakwasy na cyckach?

Otóż wracam do bardziej wyczerpujących form aktywności, na obiegowym w moim nowym klubie skacze się ile fabryka dała, robi się pompki z podskokiem, wbiega na oponę od traktora... I tak dalej. Ćwiczenia stacjonarne są w mym mniemaniu li i jedynie po to, by nie wyzionąć ducha i zrównoważyć oddech.

Poszłam więc, nierada ale przekonana o słuszności wyboru, do sklepu po stanik sportowy. 
Nie ma. Nie ma. Nie ma. Jest taki, najnowsza kolekcja (połączenie różu z turkusem i znaczek wygiętego kota), ale raczej nie do biegania... Trafiam wreszcie do niepozornego sklepu dla biegaczy. Uśmiechnięty pan wypytuje o miary, macamy materię, oglądamy regulacje ramiączek, ja mierzę niestrudzona i wspólnie osiągamy sukces.

Stanik leży jak zbroja. Jeśli będzie prognoza na jakieś trzęsienie ziemi (lub prawdopodobną detonację bomby – Zdmuchnięty) na pewno go założę. Pomijam fakt, że od razu czuję się lżejsza. Nie tylko o kasę.