środa, 23 lutego 2011

Don't come around, I got my own hell to raise

Jestem jak wahadło, kiwające się między unikaniem spotkań z ludźmi (może oprócz Małej M. i JJ'em), a czerpaniem energii z komunikacji i handlowych gier.

Wymyślam wymówki od fitnessu, wyjścia na piwo, na biegówki, na herbatę. Po co komu towarzysko niespotykany w moim wykonaniu ironiczny śmiech lub żałosna agresja, będące reakcją na pytanie "co słychać?"

W dniach, gdy jestem nakręcona, wyżywam się zawodowo, pochłania mnie zagadnienie efektywności pracy, starsze i nowe numery „Coachingu” oraz audyty jakości obsługi. Rozwalam na atomy relacje społeczne i pękam z radości z najmniejszych sukcesów. Albo najmniejsze radości uznaję za sukces?

Między tym wszystkim dobija mnie seria niefortunnych zdarzeń, w tym choroba mojej ukochanej rudej przyjaciółki, której muszę robić zastrzyki, a która później obrażona, ma najbardziej bolesną minkę pod wąsem :( 
 
A nade wszystko owe „doły” wyzwalają we mnie zawziętość na „ poradzę sobie”.
Bilans, niestety, nie zawsze jest zen.


I got my feet on the ground and I dont go to sleep to dream
You got your head in the clouds, you're not at all what you seem
This mind, this body, and this voice cannot be stifled by your deviant ways
So don't forget what I told you...

[Fiona Apple, Sleep to dream]