poniedziałek, 2 września 2013

Kto jak nie my

Trafiłam na artystę, który wie co to miłosny akt. Dzieło sztuki, sztuka kochania. Resztę niech osnuje tajemnica alkowy.

W sobotę, wedle zaleceń „kelnera” z oczami jak węgielki, prawą ręką podnoszę do ust tatarskie kołduny, popijam rosołem z indyka i jestem w kulinarnym niebie.Dobę później pływam, a fale ulubionego Płaskiego, ciepłego jak herbata, choć powietrze na zewnątrz dużo zimniejsze, zapierają dech. Ostatnie dni lata, nie mogły być lepsze.

R. dba o mnie na każdym kroku. Przynosi kwiaty. Interesuje się. Wyprzedza życzenia. Ale to jest margines wrażeń. Bo największe odnoszę, gdy prasuję białą bluzkę do pracy w poniedziałkowy poranek i zaskakuje mnie to, że budzi się we mnie jakaś tkliwość, gdy patrzę jak pije kawę na kanapie. I to jest novum.

Mówi mi, gdy już jest setki km stąd, że skoro jeden plan tak doskonale zrealizowaliśmy, to kolejne są tylko kwestią czasu. „All we need is just a little patience”.

No bo kto.