sobota, 15 listopada 2014

Plastrowanie dynamiczne

Oglądam plecy w lusterkach. Jedne plecy (własne) w dwóch lusterkach. Najpierw w łazienkowym, mieszczę się w nim od pasa w górę. Od pasa w górę, aż na szyję wpełzają turkusowe plastry kinetyczne. Następnie w drzwiach szafy w przedpokoju. Calusieńka ja skórobeżowa, całkiem ciekawie niebieskie smugi znaczą miejsca, które powinnam prostować. Mam też inne zadania domowe, takie jak stawanie przy ścianie i dociskanie lędźwi, pleców, łopatek i głowy do równej płaskiej powierzchni oraz leżenie na wznak z dłońmi odwróconymi pod czoło. Mam też witać słońce zaraz po przebudzeniu i jakkolwiek normalnie to brzmi dla obywatela, który w listopadzie wygląda przez okno celem złorzeczenia zachmurzonemu niebu, to walka o to, by pięty dotykały podłogi, a wygięcie grzbietu konkurowało z tym, co robią moje koty ziewając, była dziś dla mojego ciała zupełnie nienaturalna. Prawie słyszałam jak skrzypię.

Wstyd, skandal i zgrzytanie zębów. To w domu. Na rehabilitacyjnym łóżku dodałabym szklane oczy z bólu i niedowierzania, że „masaż” może tak kurewsko boleć. Terapia tkanki łącznej – kto nie wie co to – niech się nigdy nie przekona.

O ile chciałam słuchać, moje ciało zawsze mówiło mi czego potrzebuję. Psychosomatyka to nie hipochondria, wolę nazywać to intuicją. Gdy narastała złość, mówiło mi idź na CrossFit, poskacz po oponach od traktora, gdy chciałam nie myśleć - tylko oddychać, kierowało na jogę, gdzie współćwiczący ziewali, gdy brakowało endorfin, nagle kazało wymachiwać kończynami na aerobikach w rytmach bardzo prymitywnych.

Do tego trafiam do Stuli, na jej rozpiski Montignaca;  najpierw myślę, znów mnie uprzedziła, potem myślę, znów bez słów porozumienie zdarzeń, na koniec myślę, wszystko mi mówi…

Tymczasem pichcę treściwą jesienną pieczarkową dla niego, pierś z kurczaka na szpinaku ze szparagową dla nas i planuję zimę porą dobroci dla ciała.
Bo z duchem wiadomo jak jest.