środa, 13 czerwca 2012

I'm fallin' in love with your favorite song

Zarażenie muzyką jest jednym z najprzyjemniejszych sposobów na zachorowanie.
Jestem nosicielem wirusa, który nazywa się Damon Albarn, przekazanego mi dosyć niedawno drogą mailową. Otóż ten Anglik o absolutnie rozbrajającym chłopięcym uroku osobistym i jak mi się zdaje równie urzekającym męskim ponuractwie, jest piekielnie zdolnym artystą. Jak to ujął Z. "od samobójstwa po wakacyjne lody malinowe".

Piszę o tym, bo tak naprawdę cieszy mnie, że dopiero teraz dane mi jest dochodzić do takich wniosków. Dzięki temu w moim małym muzycznym świecie rokendrol ciągle żyje.

Pod względem różnorodności i nietypowości projektów, stawiam Albarna obok Pattona
i Keenana i White'a, choć każdy z nich ma wrażliwość tak ogromną, jak kompletnie inną od pozostałych panów. Co jest oczywiście cudowne, bo w zależności od nastroju mogę się podkochiwać w innym z kolei. Czego i Paniom życzę.

Prosto do ucha: