wtorek, 6 maja 2014

Kalambury

Jestem sama w domu. Pssst. Nie minął miesiąc jak R. się wprowadził, a dziś mam pierwszy samotny wieczór i jest to jakiś rodzaj Okazji.

Rytm wspólnego mieszkania, wracania z pracy, parzenia kawy, szykowania się do zasypiania w ramionach, nieczekania, nietęsknoty, bliskości i seksu na wyciągnięcie ręki, radości, że Jest. To plusy. Rytm uważania na jego rytm, planowania, uwzględniania, przyzwyczajania się. To neutralność. Wczoraj dopadły mnie minusy, ale chyba moje własne. Jakoś tak poczułam, że nieregularnie wyżywam się na fitnesie, że dwuosobowy bałagan w mieszkaniu bywa większy niż indywidualny, że szykuję obiad, choć mam ochotę tylko na sałatę i pomidory, że czytam za krótko.. Banały? Nie, minusy.

Bilansowi brakuje podkładu muzycznego. Ale w radio „higiena ucha” Wagli i jakoś pasuje, bo muszę wyczyścić i mieszkanie i głowę.

Równowagę złapałam na majowej Suwalszczyźnie. Gdybym była sama, więcej bym się zapuszczała w dzikie ostępy nad Jacznem i nie zastanawiała się, czy ewentualny ojciec mojego dziecka będzie się foszył, gdy zechcę wziąć udział w zaciekłej rozgrywce w siatkówkę, choć dziecię marudzi. Gdybym była sama, mniej bym spaliła papierosów.

Jak mówi moja Babcia „tołku nie dojdziesz”.