środa, 3 lipca 2013

show me your boobs

Jest w tym jakaś niesprawiedliwość, że uprawianie sportu przyprawia kobiety o większe koszta niż facetów. Powiedzmy takie bieganie. Trąbią wszem i wobec, że BUTY są najważniejsze. Że muszą amortyzować, być wygodne, po prostu dobre. Najlepsze nawet buty nie zamortyzują dystansu, jaki pokonuje damski biust w trakcie najmniejszej nawet przebieżki. Byłam w szoku, jak można mieć zakwasy na cyckach?

Otóż wracam do bardziej wyczerpujących form aktywności, na obiegowym w moim nowym klubie skacze się ile fabryka dała, robi się pompki z podskokiem, wbiega na oponę od traktora... I tak dalej. Ćwiczenia stacjonarne są w mym mniemaniu li i jedynie po to, by nie wyzionąć ducha i zrównoważyć oddech.

Poszłam więc, nierada ale przekonana o słuszności wyboru, do sklepu po stanik sportowy. 
Nie ma. Nie ma. Nie ma. Jest taki, najnowsza kolekcja (połączenie różu z turkusem i znaczek wygiętego kota), ale raczej nie do biegania... Trafiam wreszcie do niepozornego sklepu dla biegaczy. Uśmiechnięty pan wypytuje o miary, macamy materię, oglądamy regulacje ramiączek, ja mierzę niestrudzona i wspólnie osiągamy sukces.

Stanik leży jak zbroja. Jeśli będzie prognoza na jakieś trzęsienie ziemi (lub prawdopodobną detonację bomby – Zdmuchnięty) na pewno go założę. Pomijam fakt, że od razu czuję się lżejsza. Nie tylko o kasę.