środa, 10 sierpnia 2011

chill out

Urlop dojrzewa. Augustowskie noce - bo wszak Augustus mamy, bo pod Augustowem odnalazłam kryształowe jezioro z jakimiś minimalistami na kempingu. Minimum dźwięków mechanicznych i paszczowych, minimum interwencji w wygląd pola namiotowego, minimum kosztów. O świcie wrzask ptaków i lodowata, przezroczysta, gładka tafla wody. Po południu chianti i ciepło promieni na plecach. Mrrrrr. 
Wracam tam, jak najprędzej będę mogła.

Wschodzi i kiełkuje poczucie spokoju. Jak zwykle po grzebaniu się w ziemi, po fizycznej, nielekkiej pracy, po wdychaniu parnego powietrza ze schnącego zielska, świeżo wydłubanej z gleby marchwi i cebuli. Ścięgna bolą jak po jodze, umysł rozciągnięty jak po medytacji, paznokcie zrujnowane, jak to po pieleniu.

Życie chyba w pełni. W wieku lat trzydziestu poczułam się usprawiedliwiona do robienia bardzo różnych rzeczy, bez potrzeby uzasadniania ich. I to może być naprawdę ciekawe.